niedziela, 10 listopada 2013

Bezglutenowe ciasto mocno czekoladowe z malinami



Maliny idealnie pasują do czekolady. I banany też. Czy jest ktoś kto nie lubi tego połączenia? Nie sądzę :)

A jeszcze jeśli ciasto jest pysznie rozpływające się w ustach, delikatne i mocno czekoladowe, to wprost nie można się mu oprzeć. Tym bardziej jeśli jest listopad, a za oknem deszcz, deszcz, błoto, wiatr i jeszcze jeden deszcz. Brrr. Trzeba dostarczyć sobie trochę dobroci do brzuszka ;)

Wydaje się, że jeśli czekolada, to bardzo niezdrowo, bardzo kalorycznie i w ogóle powinna być zakazana. Ale! Ciasto którego przepis zamieszczę poniżej jest ciastem bezglutenowym - najprościej mówiąc nie zawiera mąki! Biała, pszenna mąka, choć bardzo popularna, nie jest niestety najzdrowszym elementem naszej codziennej diety. Dlatego też namawiam do wypróbowania zamienników - mąki razowej, żytniej, orkiszowej, ryżowej, czy startych na puch orzechów. Często zmieniają one kolor ciasta, ale w smaku są pełne i warte grzechu ;)

Drobno zmielone orzechy ( które można dostać w większości sklepów spożywczych) bardzo dobrze zastępują mąkę. Jeśli macie zamykany blender, to z powodzeniem możecie zmiksować orzechy samodzielnie. Będą one jeszcze lepsze, ponieważ na pewno nie wszystko zetrą się na puch, dzięki czemu w niektórych kawałkach ciasta będzie można trafić na chrupiącą niespodziankę:)

Oczywiście, nie każde ciasto upiecze się tak wspaniale i napuszy cudownie po dodaniu orzechów miast mąki, ale kiedy tylko można, warto kombinować - tak jak ja, dokonując tych pyszności.

Poszukiwania zaczęłam od odwiedzenia Moich Wypieków, które pod względem słodkości pod ręką są bardzo przydatne :) I tak oto znalazłam bezglutenowe ciasto czekoladowe! Nie zdarza mi się piec wg ściśle określonych przepisów, a nawet jeśli próbuję, to w trakcie przygotowywania coś dodam, odejmę, zamienię.. pod siebie ;) Polecam zatem wypróbowanie, gdyż jest to ciacho proste w wykonaniu, a niesamowicie pyszne - nie tylko dla bezglutenowców! ;)


BEZGLUTENOWE CIASTO CZEKOLADOWE Z MALINAMI

Składniki: 
  • 150 g mielonych orzechów laskowych 
  • 1,5 łyżki skrobi ziemniaczanej 
  • 1/2 szklanki brązowego nierafinowanego cukru 
  • 150 g gorzkiej czekolady, roztopionej 
  • ok. 100 g masła, roztopionego 
  • 4 łyżki kakao 
  • 4 jajka 
  • skórka otarta i sok wyciśnięty z połówki cytryny 
  • 3/4 szklanki gorącej wody 
  • 3 (lub więcej) garście malin* 

Na sos: 
  • garść malin* 
  • 1/2 banana 
  • 2 łyżki soku wyciśniętego z cytryny/pomarańczy/grapefruita 

Do jednej miski wsypujemy orzechy, cukier i skórkę otartą z cytryny. Oddzielamy białka od żółtek, które dodajemy do suchej mieszanki, te pierwsze natomiast ubijamy na sztywną pianę. Maliny (2 garście) miksujemy z sokiem cytrynowym, dodajemy do masy, mieszamy. W garnuszku topimy masło, dodajemy do niego czekoladę i mieszając doprowadzamy do połączenia się tych dwóch składników, które stworzą jednolitą, gładką masę. Przelewamy ją od razu do wcześniej przygotowanej mieszanki, całość mieszamy do dokładnego połączenia. Następnie wsypujemy kakao do miseczki z gorącą wodą, łączymy dokładnie i dodajemy do masy. Dokładnie mieszamy całość szpatułką, a następnie powoli dokładamy ubite białka. Rozprowadzamy je do osiągnięcia jednolitego, ciemnego koloru czekolady. 

Całość przelewamy do tortownicy o śr. 24-26 cm lub do małej, prostokątnej blaszki, w zależności od tego jak wysokie chcemy mieć ciasto. 

Jeśli została Wam jeszcze jedna garść malin nie zmarnujcie jej - rozrzućcie je po cieście, niech się upieką w czekoladowej kąpieli ;)

Upieczone w tortownicy ciasto idealnie nadaje się do ozdobienia i podania jako mięsisty, innowacyjny torcik ;) 

Pieczemy w temperaturze 180 st. C ok. 1 godziny. Po teście suchego patyczka przykręcamy temperaturę do zera, a ciasto pozostawiamy na kratce stygnącego piekarnika przy uchylonych drzwiczkach.


A już wybitnie dobrze ciasto piecze się, kiedy słucha Parov Stelar:

Tuż przed podaniem (jeszcze ciepłego ;)) ciasta do blendera wrzucamy maliny, banana, miód i sok z wybranego przez Was cytrusa, miksujemy i voila! Polewamy czekoladowy kawałek i wcinamy.

Jest to baaaardzo czekoladowy deser, dlatego też naprawdę niewielki kawałek usatysfakcjonuje nawet największego smakosza czekolady ;)

Smacznego!!


* malin nie ważyłam, stąd ta dość specyficzna, "garściowa" jednostka. Sądząc jednak po ubytku z "zamrożonego ogródka" zużyłam w sumie ok. 0,5 kg ;) 

środa, 9 października 2013

Mini chevreuil en croûte... czyli francuski obiad w wersji odmienionej ;)

Mogłabym siedzieć i czytać i oglądać i słuchać całymi dniami Rachel Khoo! Zapewne się powtarzam, może to i nudne i monotematyczne, ale naprawdę, ta kobieta jest tak autentyczną kulinarną osobowością, że nie sposób się nie zauroczyć w tym co i jak robi.
Dziczyznę uwielbiam, ale nie jest to produkt bardzo łatwo dostępny i można w tym wypadku zastąpić ją wołowiną, co też proponuje w swoim programie Rachel :) Dlatego też dziś tańczyłam wokół piekarnika i patelni, przy jesiennym słońcu i z Frankiem Sinatrą oraz Julie London
w tle..
The little Paris kitchen
jest moją ulubioną książką kucharską, więc po raz kolejny postanowiłam nasz obiad sfotografować, a przepis udostępnić, gdyż jest niesamowicie smaczny i prosty :) 



Wołowina w cieście francuskim z kurkami w sosie śmietanowym

Składniki:
1 op. ciasta francuskiego, pokrojone na 12 równej wielkości prostokątów
ok. 200 g  wołowiny, pokrojonej na 6 plastrów 
2 czerwone cebule
ok. 250 ml białego/różowego wytrawnego/półwytrawnego wina
ok. 300 g lub 1 małe opakowanie kurek
100 ml słodkiej śmietanki 12 %
1 duży ząbek czosnku
ok. 100 g tartego sera mozzarella (opcjonalnie)
2 łyżki musztardy Dijon
sól
pieprz
1 mała łyżeczka cukru
1 łyżka stołowa masła
1 łyżka stołowa oliwy extra virgin
1 białko roztrzepane z łyżką mleka 



Obrane cebule kroimy w pióra, wrzucamy na rozgrzaną łyżkę oliwy i smażymy na średnim ogniu, dodając w trakcie smażenie cukier. Zmniejszamy moc palnika i dusimy ok. 10 minut, od czasu do czasu mieszając. W tym czasie podlewamy cebulę dwukrotnie winem. Gotową cebulę przekładamy do miseczki, a na patelnię wrzucamy posolone i potraktowane pieprzem kawałki wołowiny. Obsmażamy je ok. 1. minuty z każdej strony - lub mniej, jeśli lubimy bardziej krwiste kąski ;)  W tym czasie miksujemy blenderem cebulę tak, aby powstała z niej gładka pasta.
Na kratkę z piekarnika wykładamy papier do pieczenia, na którym układamy ciasto francuskie. Każdy kawałek mięsa smarujemy od góry musztardą - ja robię to pędzlem kuchennym, szybko i wygodnie :) Następnie układamy je na prostokątach z ciasta francuskiego, wykładamy na każdy kawałek 1 płaską łyżkę pasty cebulowej i przykrywamy drugim kawałkiem ciasta. Warto przed przykryciem rozciągnąć je odrobinę, żeby przy sklejaniu nie pękło. "Sklejenie" polega na dociśnięciu brzegów jak w pierogach - albo zwijając, albo przyciskając ząbkami widelca. Na grzbiecie powstałego w ten sposób pieroga robimy nacięcie, a następnie smarujemy całość białkiem 
roztrzepanym z mlekiem. Jeśli lubicie zapiekanie serem, możecie posypać wierzch pierogów serem mozarella - sprawdza się smacznie :)
 Powtarzamy ten proces przy każdym z sześciu pierogów, a następnie wkładamy je do rozgrzanego do 180 st. C piekarnika na ok. 20 minut - lub do momentu zbrązowienia grzbietu ciasta (mój "reklamowy" jest dość blady, ale równie smaczny;) ).



W trakcie pieczenia pierogów przygotowujemy kurki! Rozgrzewamy łyżkę masła, wrzucamy pokrojony drobno czosnek i podsmażamy go przez kilka sekund, cały czas mieszając. Następnie dodajemy kurki i obsmażamy je na wolnym ogniu przez kilkanaście minut, mieszając co jakiś czas. Kiedy kurki będą miękkie solimy je delikatnie i dodajemy śmietankę. Przykrywamy patelnię i dusimy całość na bardzo małym ogniu przez 5-7 minut. 






Przygotowanie kurek powinno zsynchronizować się z upieczeniem pierogów, które po wyjęciu wykładamy na talerz, dokładamy kurki wraz z sosem i pałaszujemy!  





Smacznego :) 









sobota, 14 września 2013

Zupa krem z dyni z miodem, cytryną i kuminem




Czas dyniowy, to czas pieczenia, gotowania, sztukowania... jak zawsze dla mnie ;)
Kiedy za oknem leje i "mrozi", mam ochotę się nie wynurzać, zamknąć w ciepłej kuchni, upichcić coś nowego, coś co pozwoli zapomnieć, że na dworze panuje brzydka jesień!
Nie mam absolutnie nic przeciwko tej porze roku, ale tylko wtedy kiedy jest piękna, chłodna, ale słoneczna i wszystko się złoci. Bo kiedy pada, zacina i wieje to wszystkie kolory blakną.. A moja zupa pozostaje intensywnie miodowo-żółta, parująca i aromatyczna! Pachnie przywiezionym z Maroko kuminem i rozgrzewa niesamowicie!
A w piekarniku kuchnię grzeją pomidory, ale o tym później ;)

Zupa krem z dyni z miodem, cytryną i kuminem

Składniki:
1,5 l bulionu warzywnego 1/2 mniejszej dyni, obranej, bez pestek
3 łyżki miodu
sok wyciśnięty z jednej, małej cytryny
sól
świeżo mielony, kolorowy pieprz
świeżo mielona suszona papryka chilli
3 łyżeczki kuminu
1/2 łyżeczki kurkumy
2 łyżki oliwy z oliwek
garść łuskanego słonecznika
jogurt naturalny

Najpierw przygotowuję bulion. Ja swój gotuję około 2 godzin, wrzucając pokrojoną w plasterki/kostkę marchewkę, pietruszkę, seler, por i posiekaną natkę pietruszki, delikatnie solę, nie dodaję żadnych kostek rosołowych. Po godzinie gotowania dorzucam 2 liście laurowe, tym razem nie dodaje ziela angielskiego :) Możecie przygotować dowolny bulion, ale dość istotne jest pokrojenie warzyw, ponieważ zmiksowanie tego później jest dużo łatwiejsze ;)
Dynię kroję na niewielkie kawałki wykładam na małą blaszkę, obtaczam w 2 łyżeczkach kuminu, posypuję kolorowym pieprzem i skrapiam oliwą. Wstawiam na 15 minut do rozgrzanego piekarnika ( ok. 180 st. C). Po wyciągnięciu dynia powinna być odrobinę bardziej miękka i delikatnie podpieczona. Tak przygotowaną dynię wrzucam do gotującego się bulionu i zostawiam całość na małym ogniu. Wsypuję 1 płaską łyżeczkę soli, gotuję jeszcze ok 40-50 minut, do momentu kiedy dynia będzie całkowicie miękka. W trakcie gotowania dodaję miód, dokładnie mieszam całość, a następnie wsypuję kurkumę i kilkakrotnie przekręcam młynek z chilli - ile razy? Wszystko zależy od tego, jak bardzo pikantne potrawy lubicie ;)
Kiedy dynia jest miękka zestawiamy garnek z palnika i pozwalamy zupie chwilę przestygnąć, a następnie dokładnie wszystko miksujemy blenderem. Po tej operacji, garnek wraca na palnik i podgrzewam całość do momentu ponownego zagotowania, dodaję pozostałą łyżeczkę kuminu, a następnie wlewam sok z cytryny. Dokładnie mieszam, gotuję jeszcze kilka minut, cały czas mieszając, próbuję (!!!), w razie potrzeby doprawiam, a później chwytam chochlę, nalewam zupę, na wierzch wrzucam łyżkę jogurtu i przysypuję łuskanym słonecznikiem. 5 minut i... zjedzona ;)



                                                 Smacznego :) 

wtorek, 3 września 2013

Moc słodkości!






Po powrocie z cudownych wakacji (na których nie odpuściłam sobie gotowania;)), oszalałam na widok piekarnika.  Tego samego popołudnia, spędzając ostatnie dni błogiego lenistwa u Marty, upichciłam w tym cudnym urządzeniu obiad, crumble i improwizowany sernik na czekoladowym spodzie. Nawet nie wiecie jak mi ulżyło! Tego dnia nie zmęczyłam się bowiem na przepięknych górskich szlakach Alp, tylko biegając po płaskim terenie w jednej z moich ulubionych kuchni!! A to dlatego że...
...lato jest pełne kolorów - żywych, smacznych, kwaśnych i słodkich! Te wszystkie kolory lata, czyli pyszne maliny, truskawki, jagody, borówki i jeżyny ukryłam tym razem pod słodką kruszonką :) Szybki, letni, przepyszny deser, po zjedzeniu którego panie na pewno nie będą potrzebowały szminki!


Migdałowo-cynamonowe crumble z owocami lata

100 g zimnego masła
1 szklanka mąki pszennej
3/4 szklanki brązowego nierafinowanego cukru
ok. 50 g płatków migdałowych
skórka otarta z połowy cytryny
łyżeczka cynamonu

ok. 500 g czerwonych owoców: truskawek, malin, jeżyn, jagód i borówek.

Do miski wsypujemy mąkę, cukier, łyżeczkę cynamonu i skórkę otartą z cytryny, a następnie wkrajamy masło podzielone na małe kawałki. Zagniatamy szybko i intensywnie, aż do powstania dosłownie pokruszonego ciasta.  


Okrągłą formę wysmarowujemy delikatnie masłem, oprószamy kaszą manną, wysypujemy do niej wszystkie owoce, rozkładając je równomiernie na całej powierzchni formy, obsypujemy je odrobinę brązowym cukrem i wkruszamy na nie przygotowane wcześniej ciasto. Porwanym ciastem pokrywamy wszystkie owoce tak, żeby nie było prześwitów. Rozgrzewamy piekarnik do ok. 180 st. i pieczemy z termoobiegiem 20-30 minut.
Jak wiemy, każdy z nas ma inny piekarnik, dlatego długość pieczenia zależy od tego jak bardzo zrumienioną chcemy mieć kruszonkę. Moja wychodzi słodka, rumiana i idealna po mniej więcej 25. minutach, dlatego orientacyjny czas przyjęłam w takim a nie innym przedziale ;)

 

Jak widać wszystko jest smaczne i - przede wszystkim - proste!!!

Smacznego ! :)










czwartek, 25 lipca 2013

Francuski dzień...

..był niesamowicie aromatyczny. Nie myślałam, że to, co brzmi wykwintnie i kwieciście, może być tak proste w wykonaniu! Oczarowana prostotą i naturalnym wdziękiem Rachel Khoo, natchniona widokiem stosu babcinych garnków i jej wciąż zbyt małej lodówki w The Little Paris Kitchen, uwijałam się w kuchni jak poparzona, otwierając ze zdziwienia coraz szerzej oczy. Jakie to proste!
Często znajomi mnie pytają " Chce Ci się to robić?", a ja za każdym razem odpowiadam, że tak, bardzo mi się chce! Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek gotowała lub piekła z musu. Zawsze to była zabawa, z której wychodziły coraz to ciekawsze smakołyki! A największą radość sprawia widok zadowolonych "zjadaczy"... Zapewne dlatego też niesamowicie urzekła mnie Rachel, która szczerze i z pasją opowiada o tym, jak kuchnia francuska może być - wbrew pozorom - łatwa i przystępna. Szczerze polecam zajrzenie do The Little Paris Kitchen, a także zapoznanie się z autorką  na BBC Food. Ja naprawdę przy tych krótkich epizodach, oglądanych na kanale YT, miałam wrażenie jakbym stała obok niej, w jej maleńkiej, ciasnej, paryskiej kuchence.
A poniżej przepis na przepyszne, mokre, francuskie madeleines, czyli najzwyczajniej w Świecie.. Magdalenki! Z czym kojarzy Wam się ta nazwa? Mi pojawiła się przed oczami owszem, muszelka, ale polana czekoladą i przełożona marmoladą. A koniec końców, madeleine nie ma z tą moją polską, 'marmoladzianą' muszlą nic wspólnego. No może coś tam ma. Kształt ;) Aczkolwiek w mojej wersji, kształtu nie zachowałam, z powodu oczywistego braku odpowiedniej foremki do uczynienia tego!




Madeleines à la crème au citron,
czyli Magdalenki z lemon curd

Składniki na ciasto:
3 jajka
130 g drobnego cukru
200 g mąki pszennej
łyżeczka sody oczyszczonej
łyżka miodu
1/4 szklanki mleka
skórka otarta z jednej cytryny
200 g masła roztopionego i ostudzonego
kilkanaście świeżych malin
cukier puder (do posypania)

Składniki na Lemon curd:
skórka otarta i sok wyciśnięty z jednej cytryny
szczypta soli
ok. 60 g cukru
2 żółtka
50 g masła
Najpierw zabieramy się za masę, z której powstanie ciasto. Uprzedzam, że o ile samo przygotowanie masy i lemon curd nie trwa długo, to potrzebuje czasu na "leżakowanie" w lodówce. Wystarczy im kilka godzin, ale swobodnie i najpewniej jest zostawić je na noc w lodówce.
Wydawało mi się tu sporo paprania, ale moje obawy okazały się zupełnie niesłuszne! Zakasać rękawy i do roboty:)
Ubijamy jajka z cukrem na gładką masę, a w osobnym naczyniu przesiewamy mąkę z sodą i dodajemy otartą skórkę z cytryny. Łączymy mleko z miodem i roztopionym wcześniej masłem i wlewamy tak powstałą miksturę do masy jajecznej. Po wymieszaniu wszystkich składników, dodajemy je do proszku w dwóch partiach i dokładnie miksujemy, obracając miską i mieszając szpatułką/łyżką jednocześnie. W ten właśnie sposób robiła to Rachel, gdyż jest to tradycyjny sposób tworzenia tego typu ciasta. Pomachajmy sobie zatem również i michą, efekt gwarantowany ;)
Kiedy masa osiągnie gładką konsystencję należy ją zafoliować w naczyniu, w którym ją przygotowaliśmy i odstawić do lodówki - tak jak wcześniej pisałam, na kilka godzin lub na noc.
Citron, citron! Czas na lemon curd! Do małego rondelka wrzuć skórkę z cytryny, dodaj sok, sól, cukier i masło. Podgrzewaj od czasu do czasu mieszając, dopóki masło i cukier się nie rozpuszczą.
Kiedy masa przyjmie jednolitą konsystencję, zdejmij rondelek z ognia, a w misce roztrzep bardzo dokładnie żółtka. Następnie postaw ponownie na wolnym ogniu i cały czas energicznie mieszając, wlewaj powoli żółtka. Pamiętaj, żeby mocno mieszać, bo inaczej jajka się zetną! Kiedy pojawią się pierwsze bąbelki, odstaw lemon curd, a po wystudzeniu go przelej do małego naczynka, przykryj folią spożywczą i również odstaw do lodówki na kilka godzin lub całą noc.

Przystępujemy zatem do pieczenia! Wyciągamy masę z lodówki, przygotowujemy foremki-muszelki ( z powodzeniem używam blachy do muffinek lub silikonowych foremek), smarujemy je masłem i oprószamy kaszą manną, a następnie nakładamy ciasto. Jeśli macie rękaw cukierniczy i lubicie z nim pracować, to możecie przełożyć masę do niego i wyciskać ciasto do foremek. Jeśli jednak będziecie - podobnie jak ja - radzić sobie inaczej, to polecam użycie dwóch łyżek stołowych. Jedną nabieramy masę (płaska łyżka wystarczy na jedno ciastko), natomiast drugą "spychamy" ją do foremki. I tak + - 12 razy ;) Tyle wyszło mi pokaźnych ciasteczek-babeczek, które nazywam po prostu madlenkami. Magdalenki jakoś do mnie nie trafiają.. ;)
Po przełożeniu masy do foremek wtykamy w sam środek każdego ciastka jedną malinę i - ta daaam! Gotowe. Pieczemy w ok. 160-170 st. ok 15 minut, do zezłocenia. Madlenki szybko i dość mocno rosną, także nie przesadźcie z ilością ciasta w foremkach!


Po wyjęciu dziewczyn z pieca, czekamy aż będzie można chwycić je w rękę. Chwytamy wtedy, nabijamy rękaw/strzykawkę cukierniczą/zwykłą lemon curdem i wpuszczamy curd
po malinę tak, aby odrobinę zaczynał wypływać. Jeśli jest wystarczająco gęsty, powinien się pięknie utrzymać przy malinie, nie pozbawiając jej różowych wdzięków. Chyba że malinka postanowiła się całkowicie zatopić w cieście, wtedy problem z głowy..:)

 

                                           Powodzenia i przede wszystkim smaczneeeego!!



sobota, 13 lipca 2013

Pizza idealna!

Jaka jest Waszym zdaniem pizza idealna? Cienka jak papier, czy puszysta jak chmury? Z mozzarellą i świeżymi pomidorami, czy mnóstwem dodatków? Ja mogę Wam powiedzieć jaka jest dla mnie pizza idealna. Rzymska pizza, najlepiej u Ivo na Zatybrzu ;)

Idąc śladem moich smaków, postanowiłam zrobić pizzę, która będzie chociaż odrobinę przypominała tę, na myśl o której cieknie mi ślinka! Przyznam, że jak na brak pieca opalanego drewnem, albo chociaż klasycznego kamienia do pieczenia pizzy, wychodzi ona pysznie! I jest całkiem cienka, jak na polskie, drożdżowe warunki ;)
W pizzy najważniejsze jest ciasto, ale bardzo ważne są również dodatki - ich ilość i jakość. Dlatego też nie traktujmy pieczenia pizzy jako pretekstu do wyczyszczenia lodówki i opróżnienia puszki piwa.. zamieńmy to w swego rodzaju rytuał i wypijmy przy niej kieliszek czerwonego wina! Albo i dwa ;) A jak macie całą butlę, to zaproście znajomych, a na pewno wszyscy się najedzą, bowiem przepis wystarcza na 4 średniej wielkości pizzunie!

    Pizza prosciutto 
                                      


Składniki na ciasto: 

2 szkl. mąki pszennej
ok. 250 ml ciepłej wody
30 g drożdży
płaska łyżeczka suszonego oregano
szczypta soli
łyżka oliwy z oliwek
pół łyżeczki cukru

Składniki na sos:3-4 duże pomidory
dwie łyżki oliwy z oliwek
1 ząbek czosnku
sól
pieprz
suszone oregano
szczypta cukru (opcjonalnie)
suszona ostra papryka

Pozostałe składniki ( na 2 pizze) 

ok. 15 dag dobrej jakości szynki
ok. 15 dag sera żółtego/ mozarella
1 pomidor (opcjonalnie)
oregano
oliwa z oliwek
mielona ostra papryka

Z drożdży, łyżki mąki, odrobiny wody i cukru przygotowujemy zaczyn. Mieszamy wszystko dokładnie i odstawiamy przykryte ściereczką na 15 minut.
W tym czasie przyrządzamy sos. Pomidory sparzamy wrzątkiem i obieramy ze skórki (możecie pominąć tę czynność, jeśli skórka pojawiająca się tu i ówdzie Wam nie wadzi). Kroimy pomidory w drobną kostkę, a w niewielkim rondelku rozgrzewamy oliwę i wrzucamy do niej starty czosnek. Podsmażamy go, energicznie mieszając drewnianą łyżką przez kilkanaście sekund, po czym wrzucamy do rondelka pomidory. Całość mieszamy i smażymy na średnim ogniu, w międzyczasie doprawiając do smaku solą i pieprzem, papryką, oregano i (jeśli zajdzie taka potrzeba) odrobiną cukru. Dusimy przez kilkanaście minut na wolnym ogniu, pod przykryciem, do momentu kiedy pomidory zmiękną i rozpadną się. Jeśli lubicie gładką konsystencję sosu, możecie go wystudzić i zmiksować, ja osobiście wolę czuć kawałki pomidorów, szczególnie latem, kiedy są takie soczyste!
Jeśli nie macie w zanadrzu smacznych pomidorów, możecie je zastąpić dobrej jakości pomidorami w kawałkach z puszki!
Teraz wracamy do ciasta!

Przesiewamy mąkę z solą, dodajemy oregano, wlewamy oliwę, wodę i gotowy zaczyn drożdżowy. Wyrabiamy ciasto na gładką, sprężystą masę. Nie trwa to długo - jeśli macie silne, energiczne ręce lub swojego osobistego pomocnika, która zrobi to za Was, ugniatanie nie powinno trwać dłuzej niż 5-10 minut ;) Kiedy ciasto jest już wyrobione, opruszamy miskę mąką i wkładamy uformowaną z ciasta kulę do środka, przykrywając je ściereczką, tak jak uprzednio zaczyn. Po mniej więcej 20-30 minutach ciasto powinno już solidnie wyrosnąć, wyciągamy je więc z miski, ugniatamy jeszcze raz, dosłownie przez kilkanadziesiąt sekund, a następnie dzielimy na cztery podobnej wielkości kulki. Jeśli spodziewacie się gości, możecie przyrządzić wszystkie cztery placki, jednak jeżeli planujecie spotkanie z przyjaciółkę, czy romantyczny wieczór we dwoje to dwa placki wystarczą w zupełności. Pozostałe dwa można owinąć zgrabnie w specjalny woreczek, podpisać i schować do zamrażarki - w razie potrzeby można je w każdej chwili rozmrozić!

                       
Każdą kulkę rozwałkowujemy, delikatnie podsypując mąką w razie potrzeby. Im cieńsza będzie pizza tym lepiej, tak więc staramy się wałkować porządnie i nie zniechęcamy się ;)
Tak przygotowany placek przekładamy na papier do pieczenia i całość przenosimy na kratkę lub blachę z piekarnika, który maksymalnie rozgrzewamy.
Ciasto smarujemy oliwą przyprawioną papryką - dzięki temu pizza będzie bardziej chrupiąca i aromatyczna. Następnie wykładamy część sosu i smarujemy nim pizzę, zostawiając około 0,5-1 cm wzdłuż jej brzegów. Połowę startego sera rozsypujemy na powierzchni pokrytej sosem, następnie wykładamy część pokrojonej w paski szynki i cienkie plasterki pomidora. Całość posypujemy delikatnie oregano i wkładamy do piekarnika na ok. 10-15 minut. Czas wydłuża się lub skraca w zależności od tego, jak bardzo spieczoną lub jasną lubicie pizzę, tak więc dokładny czas pieczenia pozostawiam Waszym kubkom smakowym ;)
No i to byłoby na tyle jeśli chodzi o pizzę. Jest to przepis podstawowy, który możecie upiększać po swojemu - pamiętajcie jednak, żeby nie przesadzać z ilością składników, ponieważ jest to cienkie ciasto i ciężko będzie mu udźwignąć kilogramy warzyw, serów i mięsa ;)



Jeśli natomiast nie wiecie jakie wino byłoby najsmaczniejsze, a mieszkacie w Poznaniu, to odsyłam Was tu klik!:) ! Tamtejsze trunki na pewno przeniosą Was w klimat Rzymskich Wakacji..:)



                                                                  Bon Appetit! :) 

piątek, 12 lipca 2013

Lekko pikantna zupa paprykowa z szafranem

Jako że przyszły wakacje i mam trochę więcej czasu wolnego, obiecałam sobie, że spiszę wszystko to, co upichciłam  ostatnimi czasy, a nie zapisałam - oczywiście. Jestem za to notorycznie ścigana, dlatego też żałuję i postanawiam poprawę ;)

A pierwszym z nich będzie mój ostatni, skromny wyczyn - bardzo smaczny, lekki obiad, a w rzeczywistości zupa-krem z pieczonych papryk z dodatkiem szafranu.
Błądząc gorącym przedpołudniem po wykrywaczu smaku (KLIK), w poszukiwaniu jakiejś "innej" zupy, trafiłam na ciekawe zdjęcie, ilustrujące żółtą zupę z czerwonej papryki.. jako że zmodyfikowałam składniki, moja zupa żółta nie jest, ale zakładam że jest równie smaczna :)




Lekko pikantna zupa paprykowa z szafranem

Składniki:
2 l bulionu (wedle uznania wege lub nie)
ok. 5 dużych papryk ( mogą być kolorowe, ale zdecydowanie z czerwonymi współpracuje się najlepiej)
3 duże ziemniaki
2. młode cebule
2 ząbki czosnku
2. młode marchewki
oliwa z oliwek
słodka, mielona papryka
przyprawa curry
papryczka chilli
suszona bazylia
płaska łyżeczka szafranu


W pierwszej kolejności włączamy piekarnik, aby nagrzał się do ok.250 st. Następnie oczyszczamy papryki z pestek, przekrajając je na pół. W małej miseczce rozrabiamy oliwę z suszoną bazylią i mieloną papryką, a następnie smarujemy przygotowaną oliwą każdą z połówek papryki. Po dokładnym wysmarowaniu (z każdej strony) wkładamy je na ok. 10 minut do rozgrzanego piekarnika. Kiedy skórka sczernieje, wyjmujemy papryki, odstawiamy na kilka minut pod przykryciem, a jak już odetchną to obieramy je z owej czarnej skórki. Tak jak napisałam wcześniej, proponuję czerwoną paprykę, ponieważ z zielonej i żółtej bardzo opornie odchodzi skórka!
Oczywiście zakładam, że bulion już dochodzi ;) Podzczas gdy papryka skwierczy w piekarniku, zabieram się za krojenie w drobną kosteczkę cebulek i marchewki, przygotowuję też ziemniaki, które również (obrane;)) kroję w kostkę. Jeśli cebule są wybitnie małe, lepiej dodać o jedną więcej. Tak pokrojoną cebulkę wrzucam na rozgrzaną łyżkę oliwy, a po chwili dorzucam do niej marchewkę. Od razu posypuję je solidną szczyptą curry i mieszam, aż do zeszklenia tej pierwszej. Kiedy cebula jest już gotowa, ucieram na tarce 2 ząbki czosnku i podsmażam na WOLNYM OGNIU przez kilkanaście sekund. Nie polecam robić tego dłużej, bo czosnek gorzknieje i może nadać całości nieprzyjemnego smaku, a tak, pozostawi pyszny, pachnący aromat!
W tym czasie na pewno nasza papryka jest już gotowa, dlatego wyciągamy ją z pieca i odstawiamy, a cebulę, marchewkę i czosnek zalewamy bulionem i pozostawiamy na średnim ogniu. Pozbawione skórek papryki kroimy w dość duże kawałki, a następnie wrzucamy do zupy wraz z ziemniakami. Całość gotujemy kilkanaście minut, od czasu do czasu mieszając, a w międzyczasie dodajemy pokrojoną w drobną kosteczkę i oczyszczoną z pestek papryczkę chilli. Zestawiamy zupę do delikatnego przestygnięcia, a następnie miksujemy ją blenderem na gładką masę. Tak zmiksowany krem wraca na palnik, gdzie dodajemy sól do smaku (jeśli zajdzie taka potrzeba) i figurujący w tytule szafran! Płaską łyżeczkę szafranu wsypujemy do zupy, mieszamy całość kilkakrotnie i zagotowujemy.
Teraz pozostaje nam tylko zajadać się smacznym, aromatycznym, lekko pikantnym kremem, który proponuję podać z odrobiną jogurtu greckiego już na talerzu.




                                                                      Smacznego!!